Joan Jaramill

Joan Jaramill znany później jako Grand Gerard Verner
Nigdy nie ciągnęło mnie do pisania, za to żywo do poznawania uroków życia. Pragnę jednak spisać choć w niewielkim stopniu moje dzieje, bo śmierć przychodzi najczęściej niespodziewanie, więc jeśli zaskoczy również mnie, zostawię po sobie te kilka zapisanych kart papieru.
Pamięć o życiu sprzed wyprawy do Nowego Świata powoli bledła. Mogę to życie, jakby nierealne, odciąć grubą kreską albowiem od wyprawy nic już nie było takie samo. I te parę słów o tym życiu minionym musi wystarczyć.
Urodziłem się w 1495 roku, w A Coruña, najpiękniejszym portowym mieście królestwa Hiszpanii. Matkę kochałem z całego serca, ojca szanowałem, pomimo tego, iż młodość upłynęła pod znakiem buntów wobec ustalonego porządku i wobec Kościoła.
Grand Gerard Verner – prawdziwy smakosz życia
Od najmłodszych lat byłem wielkim smakoszem wszelkich wyrobów cukierniczych, jako że ojciec mój był uznanym mistrzem kuchni i właścicielem oberży serwującej najlepsze w mieście słodkie placki kukurydziane, godne królewskiego dworu. Starał się zarazić mnie swoją pasją, albowiem widział we mnie godnego następcę. Jednak ja od dziecka żądny przygód nie potrafiłem usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Z tego powodu matka wylała morze łez, gdyż na całe tygodnie przepadałem bez wieści, nie dając najmniejszego znaku życia. Często wracałem do domu w kiepskim stanie, na dodatek tęgie baty zbierając od ojca, a niejednokrotnie pojawiałem się już wybatożony, pod eskortą gwardii.
Podczas jednej z moich najwcześniejszych eskapad, za sprawą pięknej Isabel, stałem się mężczyzną. Dobrze pamiętam jej kruczoczarne włosy, pachnącą słońcem skórę i śmiech, którym wybuchała na widok mojego nie obycia z kobiecym ciałem. Śmiech ten z czasem ustąpił miejsca całkiem innym radościom, a mój pociąg do przygód wzmógł się znacznie.
Opuściłem dom rodzinny w 1514 roku i udałem się na daleką Hispaniolę, gdzie utrzymywałem się z eksportu trzciny cukrowej i produkcji słodkiego napoju z rumem o nazwie Guarapo. Po jakimś czasie zarządca portu obdarzył mnie tak wielkim zaufaniem, że zaproponował mi posadę portowego dozorcy. Spędziłem tam kilka lat, głównie z uwagi na to, iż port tętnił życiem i różnorodnością, a miasto pełne było pięknych kobiet. Jednak po jakimś czasie znów zapragnąłem odmiany. Wszak świat oferował tak wiele smaków!
Tylko odważny człowiek mógłby to zrobić
Pewnego dnia poznałem w portowej oberży samego Hernana Cortesa. Jego widok bardzo mnie zaskoczył, gdyż miejsce to nie było godne jego osoby. Był sekretarzem gubernatora, drugą najważniejszą personą w mieście. Wielokrotnie widywałem go w porcie, ale dotąd nie miałem okazji, by zamienić z nim choć słowo.
Nigdy nie brakowało mi odwagi, nie czułbym się onieśmielony w obecności samego króla, dlatego niewiele myśląc, zapytałem, czy mogę się przysiąść. Jeśli ktoś chciał połasić się na jego sakiewkę, zapał zgasł z chwilą, gdy zająłem miejsce tuż obok. Moje towarzystwo było gwarancją spokoju.
Senior Cortes okazał się człowiekiem bardzo przystępnym. Szybko przypadliśmy sobie do gustu. Spodobał mi się jego zapał do poznawania nowego. Kiedy opowiadał o swoich wyprawach, w oczach dostrzegłem ten sam ogień, który trawił również mnie.
Wydawało mi się, że nasze spotkanie to czysty przypadek. Jednakże na koniec rozmowy zdradził mi, iż planuje kolejną ekspedycję i potrzebni mu będą odpowiedzialni ludzie. Jakim wielkim zaskoczeniem było, kiedy pokazał mi list od zarządcy portu polecający moją osobę.
Juan Jaramill znany później jako Grand Gerard Verner